viernes, 24 de septiembre de 2010

Zwyczajny dzień w Sexto Estado de Los Altos

Jeśli nie obudzi mnie dźwięk gitary Jose Gonzalesa, który rozbrzmiewa w moim budziku o 6.30 rano, to znak, że najprawdopodobniej spóźnię się do pracy. Zanim to jednak nastąpi usłyszę krzyki papugi guacamaya, która umie mówić, choć nigdy nie rozumiem tego, co właśnie powiedziała. Mieszka u moich sąsiadów i zawsze budzi się około ósmej. Mam wyjątkową możliwość wyboru pomiędzy solidnym zimnym prysznicem a wąską strużką ciepłej wody. Trzymam się z daleka od pierwszej opcji. Świeżo zaparzona kawa z Antigua wprawia w dobry humor moją współlokatorkę, gdy tylko wejdzie do kuchni. Dla mnie picie kawy jest jednym z najprzyjemniejszych momentów dnia. Wszystkie okna w naszym mieszkanku wychodzą na podwórze, dlatego gdy znajdziemy się przed domem czeka nas niespodzianka – albo deszcz, albo promienie słońca.

Moja droga prowadzi brukowanymi lub betonowymi uliczkami, pomiędzy parterowymi domami i wielobarwnymi fasadami, które kryją swoich mieszkańców i ich własność. Mijam miejsce, w którym kobiety ucierają gotowaną kukurydzę z wapnem, małe sklepiki, gdzie sprzedaje się wszystkiego po trochu; ludzie, których spotykam mówią "¡Hola!" – Cześć!, "¡Adiós!" – Do widzenia!, albo "Bye!”; jeszcze nie odkryłam, dlaczego żegnają się z kimś, kogo dopiero spotkali, ale podejrzewam, że to jedna z tych tajemniczych kwestii, których wyjaśnienie dopiero przede mną.

Zawsze towarzyszą mi psy, duże, czasem dość nieśmiałe, czasem zdenerwowane, ale zawsze głodne, szukające czegoś do zjedzenia. Jeśli złapią plastikową torbę, która pachnie jedzeniem – zjedzą ją; smutna, ale prawdziwa rzeczywistość gwatemalskiego kundla. Jeden z nich, beżowy, bardzo wesoły, lubi towarzystwo ludzi, woli je od towarzystwa innych psów. Gdy tylko mnie zobaczy podbiega i podskakuje prosząc, bym go pogłaskała. Mówimy na niego HAPPY – Szczęśliwy, właśnie dlatego, że jest przyjazny i szczęśliwy.

Codziennie spotykam Indianki ubrane w corte* i güipil*, które niosą na głowach miednice pełne różnych rzeczy na sprzedaż; dzieci w szkolnych mundurkach czekające na autobus; mijam ogromny dom za wysokim ogrodzeniem, który przypomina pałac - gdy tylko zostanie ukończony z pewnością zamieszka tam burmistrz Xeli albo inna osoba o nie mniejszej pozycji.

Gdy przechodzę obok Szpitala Dr Rodolfo Robles w moim sercu pojawiają się sprzeczne uczucia: żal i współczucie, że tyle chorych osób czeka przy wejściu; radość na widok koloru szpitala – błękitu, który zawsze wywołuje mój uśmiech. Chwilę później wspinam się na wzgórze i krajobraz zmienia się zupełnie: betonowa droga staje się bitą, piaszczystą, ozdobioną kałużami. Znikają dzieci w mundurkach a w ich miejsce pojawiają się inne, bose, siedzące przed swoimi domkami.

Właśnie dla nich tu jestem, dzięki nim wiem, że każdy wysiłek ma sens. Nasza szkoła i świetlica „El Nahual” działają właśnie dla nich. Okrutne życie zbyt szybko pozbawiło ich dzieciństwa i zamiast bawić się pracują albo opiekują młodszym rodzeństwem, gdy ich rodzice ciężko pracują na tortille i fasolę, które pozwalają im przeżyć. Każdego popołudnia do naszej szkoły przychodzi około 15 uczniów w wieku 4 – 15 lat; uczą się angielskiego, muzyki. sztuki, matematyki i mają okazję odzyskać najpiękniejsze momenty życia.

W każdy wtorek i czwartek rano zakładam strój sportowy i na moim żółtym rowerze, nazywanym Maya, jadę do szkoły imienia Republiki Holandii w La Cuchilla, która znajduje się na obrzeżach Xela. Dla odmiany w środy mogę cieszyć się widokami, które podarowuje mi Wzgórze Quemado i wulkan Santa Maria w drodze do szkoły Llano del Pinal. W środy i czwartki po południu spędzam czas z uczniami dwóch gimnazjów: Telesecundaria Pacajá i San José La Viña. Ale żebyście nie pomyśleli, że przez cały czas uczę innych dodam, że resztę czasu przeznaczam na naukę k’iche (jednego z dwóch języków majańskich używanych w Xela), lekcje salsy i organizację różnych zajęć dla dzieci, uczniów i wolontariuszy naszej szkoły. Nigdy się nie nudzę. Każdy dzień mija w mgnieniu oka, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem…

W drodze do domu kundelek Happy radośnie merda ogonkiem i towarzyszy mi aż do szpitala, który w ciemnościach już nie wygląda niebiesko, zazwyczaj w strugach deszczu, który spada z nieba w kolorze ołowiu każdego popołudnia i nocy. Kładę się spać słuchając kropli deszczu spadających na dach i myśląc o tym, jak piękny był dzień.

*corte – tradycyjna długa spódnica, utkana z bawełny i noszona przez majańskie kobiety;
*güipil – wyraz w języku majańskim określający słynne bluzki, tkane i szyte ręcznie przez majańskie kobiety .

1 comentario:

  1. hahahaha! w moim budziku też Jose Gonzales, już od dobrych kilku miesięcy! haha... cieszę się, że tak tam barwnie u Ciebie, w tej Twojej Gwatemali - że nigdy się nie nudzisz, że dni mijają Ci tak pożytecznie, że jesteś tam dla ludzi... saludos de Barcelona :*

    ResponderEliminar